środa, 5 listopada 2014

Inwokacja <-> Prowokacja

Może nie powinnam, ale z racji obserwacji życia stwierdziłam że jednak się tego dopuszczę. Łącząc mickiewiczowską Inwokację z tańcami hulankami swawolami tegoż poety, wyszła mi Prowokacja.
Ukazuje ona dzień po spotkaniu literatów, którzy z literatkami (w dłoniach) oddawali się GŁĘBOKIM dyskusjom. Podmiotem lirycznym jest żona gospodarza. Wszelkie podobieństwo osób i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe (granatowego garnituru i szarlotki też).
To nie musi być Pan Mateusz, ale tak pasowało. To może być Pan Łukasz, Marcin, Tomasz... zależy komu się to przytrafiło.

dla przypomnienia:

Pan Tadeusz. Inwokacja

Litwo! Ojczyzno maja! Ty jesteś jak zdrowie, 
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, 
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie 
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie" 
Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy 
I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy 
Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! 
Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem, 
(Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę 
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę 
I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu 
Iść za wrócone życie podziękować Bogu), 
Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono. 
Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną 
Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, 
Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych; 
Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, 
Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem; 
Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, 
Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała, 
A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą 
Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą.

a tutaj wersja alternatywna:

Pan Mateusz. Prowokacja

Skarbie, miłości moja! Ty jesteś… nie powiem...
Ile cię trzeba znosić, ten tylko się dowie
Kto za to zapłacił. Dziś rano porządek znowu ja robię
Widzę i protestuję, lecz sprzątam po tobie.
Matko Święta, co za bałagan kolorowy
I w koszu na pranie! I ten garnitur granatowy
Niczym na ochroniarza – pasował z trudem.
Jak ty dziecko do zdrowia powrócisz? Cudem!
Wiedziałam, że gdy szarlotkę matki upiekę,
Zaprosisz kolegów, boś jest dobrym człowiekiem,
I zaraz przyszli pieszo do naszych świątyń progu
(Dobrze, że pieszo, nie autem – dzięki Bogu).
Gdy ciasto się ukazało – ich lica aż płoną!
Lecz nie tak gdy ujrzeli nalewkę utęsknioną.
Do tych kieliszków obleśnych, do tych zielonych
Lać poczęli w asyście uśmiechów rozciągnionych.
Nadto zakąszać mięsiwem rozmaitem,
Surowym w połowie. Na to znów popitę!
W północ każda z twarzy tych jak śnieg biała,
Dwóch torsja obfita z nienacka złapała.
A wszyscy choć o kacu istnienia wiedzą,
To piją, mieszają. Tak do jutra posiedzą.